Weekend w Holandii – Amsterdam, Rotterdam, Delft

Długi weekend listopadowy był świetną okazją na wyjazd tym bardziej, że kończyła się ważność mil w FlyingBlue, a szkoda aby przepadły. Z tego powodu należało wykonać lot linią zrzeszoną w SkyTeam’ie. W naszej okolicy nie ma ich zbyt wiele, szczególnie jeśli wziać pod uwagę tylko loty bezpośrednie, krótkodystansowe umożliwiające wylot w piątek wieczór lub sobotę rano i powrót w okolicach poniedziałku-wtorku.

W Rzymie lub Mediolanie byłem stosunkowo niedawno (Alitalia) więc ten kierunek odpadał. Z podobnych względów również Paryż (AirFrance). Aeroflot do Moskwy byłby w porządku ale wyrabianie wizy na 4 dni nie miało według mnie sensu. Jedyną sensowną opcją jest zatem KLM i przelot do Amsterdamu, w którym nie byliśmy już parę lat zatem dobrze byłoby sobie odświeżyc Holandię. Jako miejsce wylotu wybraliśmy czeską Pragę, od której dzieli nas ledwie 100km więcej niż na Okęcie, a i cena była niższa.

Do Pragi wyruszamy w piątek o 23. W Cieszynie na przejściu granicznym kupujemy 10 dniową winietkę na autostrady i jedziemy. Ruch na drogach znikomy ale deszcz pada i utrudnia jazdę. Poza tym czeskie drogi nie są tak dobre jak mi się wydawało. Co rusz są zwężenia do jednego pasa, a w przypadku gdy dwa są wciaż dostepne to lewy jest tak wąski, że czasem nie sposób wyprzedzić ciężarówki. Prawy pas natomiast na na niektórych odcinkach jest tak wybity, że nie sposób nim jechać. Zostawiwszy auto na parkingu, na lotnisku jesteśmy około 5 rano. Korzystając z zapasu czasu i Priority Pass idę do saloniku na pierwszym piętrze coś przegryźć. Kanapki mogą być na później, a na dobry początek dnia wybieram chipsy z herbatą.

Embraer 190 KLM’u stoi zaparkowany przy rękawie, a podróżując bez bagażu nadawanego cała procedura jest znacznie prostsza i szybsza. Mając wydrukowane karty pokładowe lub drukując je sobie samemu wchodzimy praktycznie z ulicy do samolotu.

Na śniadanie obsługa oprócz ciepłych i zimnych napojów serwuje kanapkę z kurczakiem i jajkiem. Lot przebiega spokojnie, czasem tylko trochę zatrzęsie, a z braku chmur ziemia jest dobrze widoczna. Na wschodzie powoli wschodzi słońce, więc gdy przelatujemy nad Amsterdamem słońce już świeci po chmurach i promienie powoli zbliżają się do ziemi.

Z lotniska do hotelu jedziemy shuttlebusem, jako że to tylko kawałek. Proszę o pokój z widokiem na lotnisko i taki też dostajemy. Nasze okno mieści się pomiędzy dwoma pasami startowymi, więc raz z lewej, a raz z prawej obserwujemy wznoszące się w powietrze maszyny. Przy idealnie słonecznej pogodzie i bezchmurnym niebie zaiste piękny widok.

Shuttlebusem wracamy ponownie na Schiphol skąd pociągiem (4€) jedziemy na stację Amsterdam Centraal. Niewątpliwym plusem lotniska jest to, że położone jest ono na południe od miasta przy, a raczej na linii kolejowej, dzięki której dojazd czy do Amsterdamu czy też Bredy, Hagi, Rotterdamu, ale nawet Brukseli, Paryża nie wymaga nigdzie przesiadki.

W punkcie informacji przed dworcem kupujemy mapkę miasta (2,5€) i ruszamy na spacer po centrum. Idziemy między innymi na Dam, przy którym wznosi się pałac królewski oraz pomnik pamięci ofiar II Wojny Światowej. Kawałek dalej docieramy do Bloemenmarkt czyli jedynego targu kwiatów na wodzie, założonego w 1862 roku. Krótko mówiąc cały dzień spędzamy spacerując po Amsterdamie chodząc wzdłuż kanałów wąskimi uliczkami połączonymi mostami. Na każdym kroku można się natknąć na przypięte do czegoś rowery, a zapięcie jakich używają to potężne, grube łańcuchy o dużej średnicy. Powodem tego jest oczywiście realne ryzyko kradzieży, która w Amsterdamie jest bardzo nagmina. Sam ruch rowerowy odbywa się nieustannie w każdym kierunku i niejednokrotnie miałem poczucie, że przechodząc przez ulicę czułem się pewniej aniżeli przekraczając ścieżkę rowerową.

Wracając w stronę dworca przechodzimy przez dzielnicę czerwonych latarni, przez którą przewija się spora ilość turystów; może dlatego, że zbliża się wieczór. Przy jednym z budynków mamy okazję obserwować próbę wciągniecia sofy na linie na pierwsze piętro. Zgromadzony tłum gapiów dopinguje zmagania.

Do hotelu wracamy również pociągiem. Jest ciemno, więc z okna doskonale widać kolejkę samolotów schodzących do lądowania na lotnisku Schiphol.

Plan na drugi dzień zakłada wycieczkę w kierunku Rotterdamu i zwiedzanie bardziej południowej części Holandii. Ponownie na lotnisku Schiphol wsiadamy w pociąg, którym jedziemy prosto do Rotterdamu. Przez niedawno wybudowany budynek dworca wychodzimy na miasto i idziemy się przespacerować. W czasie wojny Rotterdam bardzo ucierpiał dlatego obecnie dominuje nowoczesna zabudowa, dużo szkła i stali. Przez wiszący Erasmusbrug przechodzimy na drugą stronę Nowej Mozy – odnogi w Delcie Renu i Mozy. Obchodzimy nabrzeże i wracamy mostami Koninginnenbrug, pod którym akurat przepływał żaglowiec oraz Willemsbrug. Przy ulicy Oberblaak oglądamy domy w kształcie kostek, a kawałek dalej bibliotekę przypominającą swym stylem nieco paryskie Centrum Pompidou. Naprzeciwko znajduje się z kolei ogromna hala targowa warta odwiedzenia.

W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Delft, uroczym chciałoby się napisać małym miasteczku ale zamieszkiwanym przez prawie 90 000 osób. Jednak na ulicach nie widać tłumów, a stare miasto poprzecinane licznymi kanałami i rynek można obejść w kilkanaście minut. Bardzo urocze miejsce.

Kilka kilometrów dalej jest Haga – siedziba rządu, parlamentu i rodziny królewskiej. Robimy sobie tutaj krótką przerwę na spacer po okolicy, a z racji tego, że robi się powoli ciemno postanawiamy wracać do hotelu.

Nadszedł dzień powrotu ale to dopiero wieczór. Przed sobą mamy jeszcze cały dzień, który przeznaczamy ponownie na Amsterdam. Rozpoczynamy od muzeum van Gogha, a raczej od godzinnej kolejki do kasy biletowej przed muzeum. Obrazy są porozwieszane chronologicznie, tak że zwiedzając od parteru w górę powoli poznajemy twórczość van Gogha od początku.

Nieopodal mieści się kolejne muzeum – Rijks z dziełami m.in. Vermeera czy Rembrandta, a przed samym muzeum stoi słynny napis I amsterdam oblegany przez mnóstwo ludzi pozujących do zdjęć. Popołudniu przechadzamy się raz jeszcze uliczkami wzdłuż kanałów zaglądając w różne zakamarki Amsterdamu. Tuż przed powrotem idziemy do położonej przy dworcu biblioteki, z której najwyższych pięter roztacza się panorama na miasto.

Z hotelu odbieramy bagaże i udajemy się na lotnisko. Do odlotu jeszcze ponad godzina, więc udaję się do saloniku uzupełnić stracone kalorie.

Lot przebiega spokojnie i bez zakłóceń. Pomimo, że trwa półtorej godziny, czyli krótko jest taką esencją podróży. Espresso wśród przelotów. W ciągu tej półtorej godziny zawiera się wszystko od startu poprzez serwis pokładowy, krótkie podziwianie widoków i ekscytację nim ta przejdzie w znudzenie, aż po lądowanie.

W hotelu meldujemy się po 23 i dość szybko padamy ze zmęczenia.

Rano po szybkim śniadaniu idziemy, a raczej jedziemy tramwajem by przespacerować się po Pradze rozpoczynając od Letenskich sadów, czyli parku położonego w centrum miasta, na wzgórzu Letna. Stąd już blisko do praskiego zamku – siedziby prezydenta Czech i znajdującej się tuż „za płotem” katedry św. Vita. Spod zamku schodzimy schodami na Małą Strane i przez Most Karola dochodzimy na stary rynek. W pobliskiej gospodzie raczymy się prażonym serem, zupą czosnkową i knedlikami. Nie mogło zabraknąć również Kofoli. Po sycącym i pysznym obiedzie zbieramy się i wyruszamy w drogę powrotną do domu.