W końcu nadszedł ten dzień, w którym zmierzam do Ameryki Południowej. Dotychczas parę razy miałem w planach się tam wybrać, a ostatecznie jednak zawsze lądowałem w Azji, którą notabene uwielbiam, darzę ogromnym sentymentem, tęsknię i wspominam.
Zanim jednak moja stopa postanie na południowoamerykańskiej ziemi przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać, ponieważ właśnie zmierzam do Mediolanu, skąd mam kolejny lot. Szykuje się długa podróż z długimi stopoverami. Niedziela to przelot z Modlina do Bergamo, poniedziałek z Mediolanu do Sao Paulo, wtorek z Sao Paulo do Buenos Aires i w środę z Buenos do Ushuaia. Szykuje się męcząca podróż, choć nie zdawałem sobie jeszcze sprawy jak bardzo.
Przyznam szczerze, że Mediolan średnio mnie pociągał, bo byłem w nim już dwukrotnie i już podczas drugiej wizyty postanowiłem odpuścić zwiedzanie miasta i wybrać się na północ, w Alpy. Teraz jednak miałem zamiar zostać w mieście. Ale po kolei..
Pierwszy raz lecę z Modlina i wydawało mi się, że to lotnisko położone jest bliżej Warszawy, a tu trzeba sobie doliczyć prawie godzinę (autobusem) na dojazd. Okęcie pod tym względem jest zdecydowanie wygodniejsze i można dojechać autobusem miejskim znacznie taniej.
Co do samego lotniska to ani nie zachwyca, ani nie odrzuca, choć kolejka do security na 20 min stania. Dobrze, że do samolotu szło się pieszo bo pakowanie ludzi do autobusu aby ich przewieźć 50 metrów moim zdaniem mija się z celem.
Lotu Ryanairem nigdy nie można traktować w kategoriach rozrywki więc nie ma się nad czym rozczulać. Choć przyznam, że podobało mi się, gdy pilot na początku informował o dobrej pogodzie na trasie, a przy zejściu do lądowania był mały rollercoaster. Lubię takie atrakcje, przynajmniej się coś dzieje. Nie wiem tylko czy dziewczyna pod oknem, która leciała pierwszy raz i trochę się bała przed starem podziela moje upodobanie do turbulencji. Z kolei obok mnie siedział sympatyczny Włoch, który przylatuje sukcesywnie do Polski do dziewczyny i uczy się polskiego. Bardzo mnie zawsze ciekawiło jak wyglądają książki do nauki języka polskiego. Dziwnie się taką książkę ogląda, gdy rozumie się wszystko i nie trzeba czytać poleceń by wiedzieć jak rozwiązać dane ćwiczenie.
Z lotniska za 5€ autobusem jadę do centrum Mediolanu i zmierzam do hotelu. Po drodze wrzucam w siebie na szybko kanapki i maszeruję. Jest ładnych kilka stopni cieplej niż w Polsce ale nie wiem czy na tyle by o 22 jeździć na rolkach w krótkich spodniach.
Wejście do hotelu jest bardzo zamaskowane, ponieważ najpierw należy wejść do kamienicy i dopiero na dziedzińcu znajduje się wejście.
Następnego dnia, po skromnym śniadaniu wyruszam na zwiedzanie Mediolanu. Bardziej zależy mi na zabiciu czasu i przeczekaniu do wieczora aniżeli na zwiedzaniu miasta, w którym już bywałem wcześniej. Nie mniej jednak nie pierwszy ogień kieruję się do centrum, na Piazza del Duomo, przy którym mieści się słynna katedra – Duomo oraz Galleria Vittorio Emanuele II.
Poprzednim razem nie byłem na dachu katedry, więc tym razem wykupuję bilet na całość tj. katedrę wraz z kryptami, taras oraz jakieś dwa inne muzea (11€). Cena mało atrakcyjna ale zarazem niewiele wyższa niż gdybym kupił wstęp tylko do samej katedry. Zapomniałem już, że obok głównego wejścia do katedry znajduje się bezpłatne dla wiernych ale nie wiem w jakiej cenie jest wówczas wstęp na dach. Widok jest rzeczywiście piękny i pomiędzy gotyckimi wieżyczkami katedry, ponad dachami pokrytymi czerwoną dachówką rozciąga się przepiękna panorama sięgająca aż po ośnieżone alpy.
Z Duomo udałem się przez Zamek Sforzów (Castello Sforzesco) i Park Sempione aż do Cmentarza Monumentalnego, który niestety był w poniedziałek zamknięty. W związku z tym wróciłem do centrum, a po drodze wstąpiłem na włoską pizzę – taką na cienkim cieście, bardzo odmienną od tego, co serwuje i jada się w Polsce. Tutaj szczerze muszę stwierdzić, że pizza niczym nie powalała i osobiście znam kogoś, kto robi znacznie lepsze – najlepsze!
Podszedłem również pod kościół Santa Maria delle Grazie, w którym znajduje się obraz Leonarda da Vinci – Ostatnia Wieczerza. Tutaj byłem już przygotowany na rozczarowanie i wiedziałem, że kościół jest zamknięty. W drodze do hotelu po bagaż zahaczyłem o te dwa dodatkowe muzea, które przysługiwały (muzeum i kościół Św. Gottarda).
Nie wiem jak, dlaczego ale czuję, że chyba naciągnąłem sobie jakiś mięsień czy ścięgno w nodze i zaczynam utykać, zaczyna boleć. Nie ma to jak pierwszego dnia, chodząc po mieście skrzywdzić sobie nogę. Zapis trasy marszu z GPS.
Na lotnisko docieram ponad 3h przed odlotem, pakuję niepotrzebne rzeczy do plecaka i odprawiam się. Pani w check-in pyta czy to jakaś większa wycieczka Polaków bo podobno sporo nas co rusz leci do Patagonii i Ziemi Ognistej. Odpowiadam, że nic zorganizowanego ale w najbliższym czasie pewnie sporo nas tam poleci.
Idąc do kontroli bezpieczeństwa zauważam, że jedna z kart pokładowych (dostałem od razu wszystkie trzy) jest wystawiona na Maćka i wracam ją wymienić. Po przejściu przez kontrolę rozsiadam się przed bramką i docierają do mnie głosy rozmów po polsku. Okazuje się, że na pokładzie Dreamlinera 787 LAN do Sao Paulo będzie nas spora grupka. Wszyscy lecimy dzięki jesiennej promocji LAN’u. Nie mogąc zasnąć w samolocie gromadzimy się między rzędami i rozmawiamy przez chwilę dzieląc się przeżyciami z poprzednich podróży i pomysłami na kolejne.