2013.05.09 – 12 – Chorwacja, Bośnia i Hercegowina

Decyzja o wyjeździe do Chorwacji była bardzo spontaniczna. Zobaczyłem ofertę przelotu z Warszawy do Zadaru w cenie 49 zł w dwie strony z bagażem rejestrowanym i wahałem się ledwie kilkadziesiąt sekund. Wylot był bardzo blisko, ponieważ już następnego dnia musiałem jechać do Warszawy by zdążyć na samolot. Na miejscu nie miałem zbyt wiele czasu – ledwie cztery dni, dlatego chciałem go wykorzystać jak najlepiej.

Po wymianie kilkunastu maili udało mi się porozumieć z paroma osobami poprzez forum internetowe i ustaliliśmy, że wspólnie wypożyczymy samochód i objedziemy trochę Chorwacji, a jeśli będzie to możliwe to wstąpimy również do Bośni i Hercegowiny.

Na lotnisku w Zadarze wynajęliśmy samochód na cztery dni (94€ + 40€ dodatkowe ubezpieczenie) i ruszyliśmy wybrzeżem w kierunku południowym, co rusz zatrzymując się by podziwiać widoki lub wejść do morza.

W Biogradzie wsiedliśmy na prom (12 HRK w jedną stronę) płynący na wyspę Pasman, gdzie spędziliśmy trzy godziny krążąc po okolicznych wzgórzach. W ten sposób dotarliśmy do klasztoru Benedyktynów, który mieścił się na jednym z nich. Niestety godziny otwarcia (16-18) nie pozwalałby nam na wejście do środka.

Pod wieczór docieramy do Trogiru – malowniczego małego miasteczka wpisanego na listę dziedzictwa narodowego UNESCO. Pomarańczowe słońce oświetla jasne budynki nadając im ciepłych barw, co czyni je wręcz idealnymi do fotografowania. Przechadzanie się wąskimi, kamiennymi uliczkami z jasnego kamienia to również wielka przyjemność. Maj to jeszcze okres zdecydowanie przed sezonem, więc okoliczne lokale są w przeważającej mierze puste, a miasto nie jest zatłoczone.

Rano jedziemy do Splitu, w którym również zwiedzamy stare miasto. W moim odczuciu jest ono podobne do Trogiru, tzn. nadmorski deptak obsadzony palmami z poustawianymi ławkami, wąskie, wysokie uliczki i tylko ludzi jakby więcej.

Jadąc dalej na południe, docieramy do Omisa, w którym to zmieniamy kierunek i serpentynami jedziemy wgłąb lądu, w stronę gór. Drogi są tutaj węższe ale i spotykamy na nich mniej samochodów. Po kilkudziesięciu kilometrach ponownie docieramy do wybrzeża zjeżdżając ku Riwierze Makarskiej.

Aby dotrzeć do Dubrovnika musimy przejechać przez wąski (14 km) pas lądu będący terytorium Bośni i Hercegowiny. Jednak kontrola graniczna jest pobieżna i ogranicza się do szybkiego sprawdzenia naszych paszportów.

Dubrovnik, czyli miejsce kręcenia popularnego ostatnio serialu  „Gra o tron” na podstawie książki o tym samym tytule to filmowa Złota Przystań. Tutaj turystów jest już zdecydowanie więcej, szczególnie na głównych ulicach starego miasta, gdzie gromadzą się dodatkowe tłumy w związku z jakąś paradą, która się dziś odbywa. Ja szukam dla siebie ciekawych ujęć, w związku z czym zaglądam w najwęższe uliczki, które notabene świecą pustkami i chronią przed południowym słońcem.

Z Dubrovnika do granicy z Bośnią i Hercegowiną jest ledwie kilkanaście kilometrów, a i kontrola paszportowa jest trochę dłuższa, choć bez większych trudności. Na pierwszy rzut oka kraj ten jest bardziej spokojny, senny i pusty niż Chorwacja. Droga prowadząca od granicy wiedzie poprzez góry i prawie nie mija się żadnych zabudowań. W miejscowości Stolac próbujemy wymienić walutę, jednakże w sobotę po godzinie 13 wszystkie urzędy są już pozamykane. Okazuje się, że nie jest to problemem ponieważ w Bośni i Hercegowinie oprócz ichniejszych marek można płacić w euro lub chorwackich kunach.

O ile na wybrzeżu pogoda była słoneczna, o tyle tutaj niebo zasnuły chmury i zrobiło się chłodniej. Od czasu do czasu na przednią szybę spada parę kropli deszczu.

Do Mostaru – naszego celu w Bośni i Hercegowinie docieramy we wczesnych godzinach przedpołudniowych. Miasto słynie ze starego mostu rozpiętego nad rzeką Naretwą. Na moście kotłuje się tłum turystów i przejście tych kilkunastu metrów z jednej strony na drugą zajmuje długie minuty, szczególnie że kostki są śliskie i wiele osób idzie powoli.
Stary most jest popularnym miejscem, z którego oddaje się skoki do wody. Za tę chwilę „przyjemności” należy uiścić opłatę w wysokości 25€ w klubie skoczków, który ma swoją siedzibę na jednym z końców mostu.

Wieczór postanawiamy kierować się już na północ, tym razem jednak jadąc przez Bośnię i Hercegowinę, aby w miarę wcześnie dotrzeć do Jezior Plitwickich. Żałuję tylko, że trzeba było jechać nocą, ponieważ gdy jeszcze było widno, droga prowadziła wąwozami wzdłuż rzek. Raz pięła się serpentynami w górę na przełęcz by następnie łagodnie opaść po drugiej stronie. Z każdej strony góry, lasy, a widoki musiały zapierać dech.

W okolice parku docieramy już w środku nocy, ponieważ jazda po drogach Bośni i Hercegowiny to sama przyjemność – tak samo jak po Chorwacji. Nawet w dzień nie ma tłoku, jazda auto za autem to naprawdę rzadkość – tak samo jak dziury. W dodatku wszyscy przestrzegają przepisów i nie jeżdżą szybko. Trzeba tylko uważać na Bośniackie fotoradary, które są w żaden sposób nieoznaczone.

Pogoda rano jest fatalna. 8C i pada mocny deszcz. Niestety zwiedzanie nie tyle w takich warunkach, co w letnim ubraniu nie ma sensu. Dzięki uprzejmości obsługi parku udaje nam się wejść jedynie na taras widokowy i zrobić parę zdjęć, po czym pospiesznie wracamy do samochodu i kierujemy się w stronę wybrzeża.

Ledwie pół godziny później i kilkanaście kilometrów dalej deszcz powoli ustaje, temperatura się podnosi, a niebo wypogadza. Gdy docieramy ponownie do Zadaru jest już bardzo ciepło, choć wietrznie. Ostatni dzień spędzamy na kręcenie się po mieście i okolicach. W wielu domach można bez problemu kupić wino i rakiję domowej roboty (20-30 HRK) z czego również i my korzystamy.

O 21 jesteśmy umówieni na oddanie samochodu na lotnisku, więc pomimo, że odlot dopiero mamy po północy to udajemy się tam wcześniej. Na szczęście czas szybko mija, a w związku z małym ruchem na zadarskim lotnisku odprawa zaczyna się 3,5 h przed odlotem.

Tak oto kończy się mój pierwszy pobyt na Bałkanach, choć bez wątpienia nie ostatni, ponieważ zostało parę miejsce, których nie udało mi się odwiedzić podczas tych intensywnie spędzonych czterech dni i cieszę się, że miałem możliwość bycia w tylu nowych miejscach