Spacerując wieczór po mieście spotkałem Danę. Rano umówiliśmy się, że wspólnie wypożyczymy skuter (50000 IDR) i zwiedzimy wyspę. Bierzemy przyciemniane kaski, ponieważ o ile w chyba całej południowo-wschodniej Azji nikt nie dba o prawo jazdy, o tyle na Bali policja lubi kontrolować turystów i wlepiać mandaty. Zakładamy długie spodnie, długie rękawy, a do tego jeszcze chustki na twarz. GPS jest wręcz nieoceniony i pomaga sprawnie poruszać się po wąskich, krętych uliczkach balijskich wiosek i doprowadzić nas bez problemów we właściwe miejsce. Jest jeszcze rano i jadąc wzdłuż pól mijamy nagich mieszkańców kąpiących i myjących się w rowach. Jeszcze inni robią w ten sposób pranie. Naszym pierwszym celem jest świątynia Gunung Kawi (wstęp 15000 IDR). W pasie przewiązujemy sobie sarongi i po schodach wzdłuż soczyście zielonych tarasów ryżowych schodzimy w dół do świątyni. Jest ona XI wiecznym kompleksem składającym się z dziesięciu wydrążonych w skale jaskiń. Mnie mimo wszystko najbardziej urzeka jej piękne położenie.
Następnie skierowaliśmy się w stronę Kintamani, gdzie mieściła się kolejna świątynia. Tym razem ograniczyliśmy się do obejrzenia jej z zewnątrz. W pobliskim budynku kobieto przygotowywały kwiaty na najbliższe święto pełni księżyca. Co ciekawe, nów był ledwie parę dni wcześniej.
Z okolicy rozpościera się ładny widok na dwa wulkany i jezioro Beratan. Boczną drogą jedziemy do Pura Besakih (Mother Temple of Besakih) uważaną za najbardziej świętą z balijskich świątń. Opłatę za wstęp (15000 IDR) uiszczamy już przy drodze, kilkaset metrów wcześniej. Wejście do wnętrza jest możliwe tylko z lokalnym „opiekunem” lub dla modlących się. Wolimy jednak obejść sobie świątynię na własną rękę i gdy widzimy niski murek – przechodzimy przez niego i już jesteśmy wewnątrz. Chyba jesteśmy jedynymi turystami, którzy zwiedzają świątynię samodzielnie i nie dali się naciągnąć na dodatkowe opłaty. W końcu bilety wstępu kupowaliśmy do świątyni, a nie tylko na dziedziniec. W środku oczywiście trwała jakaś ceremonia. Łatwo było się domyślić ponieważ na Bali codziennie ma miejsce ich kilka z różnych okazji, w wielu miejscach jednocześnie.
Powrót do Ubud zajmuje nam przeszło 1,5h, szczególnie że całe to obserwowanie drogi czy gdzieś nie stoi policja i w razie potrzeby chowanie się za samochodami było męczące. Kilka kilometrów dalej, na prostym odcinku drogi dwupasmowej już nie jest tak wesoło, gdyż policjant zatrzymuje wszystkich jak leci do kontroli. W tym samym czasie drugi sprawdza dokumenty. Gdy jednak ten pierwszy odwraca się od nas plecami by zatrzymać kolejnych motocyklistów powoli, niezwracając niczyjej uwagi odjeżdzamy unikając niepotrzebnych kłopotów i utraty gotówki na potencjalną łapówkę.