Bieszczady

Bieszczady zimową porą. Jak tam jest?IMG_9129.jpg

Czy śnieg po pas to już prawdziwa zima? Dlaczego -24C to nadal ciepło i jak nie odmrozić sobie twarzy? Ale po kolei..

Korzystając z długiego weekendu, świeżego opadu śniegu jakiego Polska nie widziała od kilku lat i zbliżającej się fali mrozów postanowiliśmy wykorzystać tą sytuację i spędzić kilka dni w Bieszczadach. Najtrudniejsze w dotarciu do tego odległego zakątka okazały się korki w Katowicach i na obwodnicy Krakowa. Później szło już gładko   nawet białe drogi nie były problemem. Tak oto zaczęła się nasza zimowa przygoda z Bieszczadami.

Pierwszego dnia rozdzieliliśmy siły. Ania, Grzegorz i Michał poszli na Caryńską, a ja ruszyłem z Smreka czerwonym na Wetlińską. Lubię taką zimę, kiedy wystarczy tylko zamknąć drzwi za sobą i od razu można ubrać narty. Pomimo, że do szlaku był kawałek to można bez problemu iść drogą.

Przyznam, że gdy wszedłem na szlak to po poprzednich opadach śniegu spodziewałem się, że będzie go więcej- było go może lekko ponad kolana. Mi to i tak nie robiło różnicy bo narty sunęły gładko po powierzchni zapadając się co najwyżej do kostek. Mróz również nie dawał o sobie znać. Podchodząc do góry było na tyle ciepło, że się porozpinałem, zmieniłem czapkę i rękawiczki na lekkie by się nie przegrzać i dzielnie parłem ku górze.IMG_9129.jpg

A na górze..na górze to sytuacja uległa zmianie diametralnie. Ponad granicą lasu wiatr zaczął dawać w kość; przewiewał rękawiczki, próbował dostać się do mnie przez każdą, najmniejszą nawet szparę. Śnieg ze świeżego, puszystego zmienił się na wywiany, twardy beton, po którym foki zaczęły się ślizgać. Poza szlakiem było jeszcze gorzej bo krzewinki przykryte skorupą lodu, który łamał się gdy na nim stanąć i narty wchodziły pod lód.

To wszystko sprawiło, że nie mogłem iść szybko, jednostajnie i zacząłem się wychładzać. Na pierwszy ogień poszły palce, które zaczęły marznąć i sztywnieć. Przez chwilę rozważałem czy nie dać za wygraną i zjechać na dół z Przełęczy Orłowicza ale zdecydowałem, ze spróbuje dotrzeć do najbliższych drzew, rozruszać palce i wówczas zdecyduję. Udało mi się znaleźć nawet dwie rękawiczki, z czego ta lewa – od  nawietrznej była sucha. Niestety założenie drugiej na niewiele się zdało i palce nadal pozostawały przemarznięte. Pomogło dopiero schronienie się w lesie, w którym było zdecydowanie cieplej. Tak rozgrzany względnie spokojnie szedłem w stronę Chatki Puchatka co rusz walcząc z wiatrem i mrozem. Całe szczęście, że miałem kominiarkę bo odmroziłbym sobie twarz jak to udało się Michałowi z lewym policzkiem.

Zjazd Połoniną Wetlińską od Chatki Puchatka w stronę Brzegów Górnych to sama przyjemność. Narty suną w śniegu po kolana, skręty to sama przyjemność. Szkoda tylko, że tak krótko to trwa i niecałe piętnaście minut później jestem już na dole.

Cały czas kontaktujemy się przez radio, więc zanim reszta drużyny przyjedzie i mnie odbierze to ruszam dalej w drogę…drogą. Warunki są takie, że spokojnie można chodzić nie tylko drogą ale i poboczem, nad barierką energochłonną, która jest teraz pod śniegiem.

Wracam wykończony ale szczęśliwy. W końcu mamy zimę z prawdziwego zdarzenia.

img_9133img_9136

img_9141

img_9147

Drugi dzień zaczął się, jak się później okazało, od znaku. Żeby nigdzie nie iść. Mianowicie przy -24C samochód nie chciał odpalić. Nie zraziło nas to w ogóle i pojechaliśmy busem do Ustrzyk Górnych, a stamtąd ponownie czerwonym, tym razem na Szeroki Wierch. Jest jeszcze zimniej niż wczoraj i ciągle powtarzamy sobie, że niech będzie nawet i -35C byle już nie wiało. To jak bardzo się pomyliliśmy okaże się wkrótce..

img_9148img_9151img_9154

Ponownie przez las idzie się bardzo fajnie. Ja na turach, reszta na rakietach więc głęboki śnieg nie stanowi problemu, a jest go jakby więcej bo momentami do pasa – na taką głębokość czasem wchodzą kijki. Drzewa uginają się na wietrze, trzeszczą, skrzypią jakby miały się zaraz złamać niby zapałki. Biedna sikorka, którą mijamy nie dała rady wytrzymać takiej temperatury i zamarzła przy szlaku.

img_9164img_9168img_9170

Dziś jednak w odróżnieniu od wczoraj słońce pięknie świeci. Aż chce się żartować, że będzie cieplej. Nie jest. Ani trochę. Widoki co rusz zachwycają ale ponad granicą lasu wiatr znów daje o sobie znać. Pod nogami znów ubity beton, którego foki się nie chcą trzymać. Nie mam harszli (noży lodowych pod narty), więc się ślizgam lub zjeżdżam w tył. Próbuję trawersu ale tam ponownie skorupa lodowa, która się pode mną łamie i wpadam w krzewinki. Chwilowo zdejmuję narty i wzniesienie pokonuję w butach. Na Szerokim Wierchu doganiam Grześka i Anię, którzy przeorganizowują ubiór i zakładają co tylko jeszcze zostało w plecakach. Ja wkładam dodatkową parę rękawiczek pod dół ale jest chyba na to już za późno. Palce mam sztywne, powoli przestaję je czuć, a na domiar złego na ostatni punkt kulminacyjny Szerokiego Wierchu nie jesteśmy w stanie wejść. Pokonanie dosłownie 3-5m w pionie jest niemożliwe. Robiąc krok do przodu wiatr zatrzymuje nas w pół kroku. Grześka przewraca tak, że nakrywa się rakietami. Próbuję ja niosąc narty w ręku, które mimo swej niewielkiej powierzchni działają jak żagiel. Ledwo jestem w stanie ustać, wpadam na Anie popchnięty przez wiatr. Najciekawsze, że wciąż jesteśmy względnie osłonięci przed wiatrem. Próbuję raz jeszcze ale ani nie jestem w stanie pokonać wiatru, a poza tym zaczynam się już porządnie bać o palce. Decydujemy się zawrócić. Kijki wkładam pod pachę i próbuję idąc przed siebie ogrzewać palce zginając, ściskając, a nawet w akcie ostatniej rozpaczy wkładam ręce pod kurtkę i tak idę. Michał zatrzymał się za jedną jedyną choinką porastającą Szeroki Wierch i tam wszyscy zmierzamy, skryć się przed wiatrem.

img_9159

Pomimo, że mam kominiarkę, która obecnie jest cała oszroniona to wiatr i tak próbuje się przebić. Zaciągam mocniej kaptur i pokonuję ostatni odcinek żeby tylko zejść z tego huraganu. Za choinką jest wręcz przyjemnie, błogo. Nadal walczę o rozgrzanie palców i w końcu się udaje. Krew zaczyna dopływać normalnie choć ból jest przy tym niesamowity i trwa ładnych parę minut. Foki chowam do plecaka, zapinam narty na sztywno i ruszam w dół. Początek po lodzie nie jest łatwy bo to nie jest nawet gładki lód tylko lód z omrożonymi kępkami, przez które nie sposób przejechać.

Na szczęście w lesie jest już przyjaźnie, normalnie, wręcz wiosennie, jeśli tak można powiedzieć o temperaturze bliskiej -30C. Ponownie czerpię przyjemność z jazdy w głębokim śniegu zygzakując między drzewami. I tak prawie aż do samego dołu.

img_9173img_9175

Pomimo, że byłem osłonięty przed wiatrem szczelnie jak tylko mogłem. Na twarzy miałem kominiarkę czapkę i kaptur to wiatr w jakiś sposób i to zapewne przez ledwie paręnaście sekund dotarł bezpośrednio do skóry i przymroził mi kawałek skroni i czubek nosa. Przyznam, że to były chyba najtrudniejsze zimowe warunki, w jakich przyszło mi chodzić po górach. Zdobycie pięciotysięcznika to przy Bieszczadach lekka i przyjemna wędrówka. Pogoda pokazała pazur i warto mieć świadomość, że w takiej sytuacji mała wpadka może skończyć się tragicznie. Szacujemy, że wiatr osiągał prędkość ponad 100km/h jeśli był nas w stanie przewrócić, temperatura faktyczna była w granicach -30C, natomiast odczuwalna mogła sięgać aż -66C. Wzory na temperaturę odczuwalną zdają się to potwierdzać.

Utrata rękawiczki oznacza utratę ręki. Osłabnięcie lub utrata sił tam na górze może prowadzić do zamarznięcia, a każda pomoc dotrze dopiero w czasie liczonym w godzinach, podczas gdy sekundy prowadzą do odmrożenia.

My zawróciliśmy, mamy wciąż wszystkie palce, a ślady i obrzęki znikną w przeciągu paru dni. Czy wybrałbym się ponownie w taką pogodę w góry? Bez wahania!

Ostatniego dnia pomimo, że się ociepliło (było tylko -17C) to wiatr wiał już na dole i przebywanie na zewnątrz stało się jeszcze trudniejsze. Ponadto wciąż mieliśmy problem z uruchomieniem samochodu. Zresztą nie my jedni. Szacuję, że co trzecie bądź czwarte auto miało problemy z odpaleniem. Co kawałek można było spotkać ludzi holujących się, próbujących zapalić z kabli czy spuszczających auta z górki w nadziei, że to pomoże.

W drodze powrotnej zafundowaliśmy sobie jeszcze małą krioterapię. Dwa razy!