2006.09.17 – Babia Góra

Każdemu kto choć trochę lubi chodzić po górach gorąco polecam wypad na Babią Górę, najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego wznoszący się na 1725 m.n.p.m. Wrażenia potęguje wejście tam w środku nocy, aby zdążyć na główny punkt wycieczki – wschód słońca.
My swoją wędrówkę rozpoczęliśmy od najdłuższej wsi w Polsce – Zawoji, do której to musieliśmy się dostać ze stacji pkp w Suchej Beskidzkiej. Tak więc po niedługim oczekiwaniu na autobus i kolejnej niedługiej przejażdżce wysiedliśmy na przystanku Zawoja Widły. W przydrożnym sklepie można zrobić ostatnie zapasy żywności, które chcąc nie chcąc muszą wystarczyć na najbliższe 2 lub 3 dni. Po około 30 min nie wolnego marszu mijamy muzeum i siedzibę Babiogórskiego Parku Narodowego, a po kolejnych kilku krokach kończy nam się pod nogami asfalt i wchodzimy już na teren parku. Wstęp jest oczywiście płatny, jednakże w godzinach wieczornych sporadycznie jest pobierana opłata. Stąd zielonym szlakiem podążamy w stronę schroniska na im. Hugona Zapałowicza na Markowych Szczawinach, a mimo później już godziny jak na tą porę roku, dość wcześnie łapie nas zmrok i jesteśmy zmuszeni wyciągnąć latarki. Idzie się bardzo przyjemnie, spokojnie, ale obaj z ciekawości wypatrujemy świateł schroniska, do którego docieramy po ok 1,5h marszu. Niestety nie zabraliśmy ze sobą nic na ognisko, które często przy dobrej pogodzie pali się przed schroniskiem i przy którym to można się miło ogrzać. W sezonie w schronisku wszystkie pokoje mają przeważnie pełne obłożenie, jednakże nam to nie robi różnicy ponieważ, mamy zamiar wyjść w środku nocy, tak więc rozkładamy karimaty i śpiwory w przedsionku. Około 3 po kilku godzinkach krótkiej i twardej nocy podnosimy się z podłogi, szybko pakujemy do plecaka śpiwory i ruszamy w drogę. Rzecz jasna latarki to podstawa. Pod schroniskiem po chwili namysłu wybieramy szlak żółty, tzw Perć Akademicką. Podany czas przejścia to 1h 30 min, a my nie mamy się po co spieszyć, jako że do świtu jeszcze sporo ponad 2h. Mimo zbliżającej sie jesieni idziemy ubrani tylko na krótko. Wspinamy się spokojnie, podziwiając nocne widoki, a uroku wszystkiemu dodają przelatujące tu i ówdzie nietoperze, które wbrew legendom i plotkom nie gryzą(przynajmniej w Polsce) i nie wplątują sie we włosy. Po przejściu przez klamry i łańcuchy powoli wychodzimy z kosówki a naszym oczom ukazuje się ogromne kamienne rumowisko – to znak, że już blisko. Ni stąd ni z zowąd, nie wiedzieć czemu zaczynamy się ubierać, a na nieosłoniętym od wiatru terenie wiatr zaczyna mocno wiać. Dobrze, że plecaki ważą po kilkanaście kilogramów, dlatego udaje nam się utrzymać pion i dotrzeć na szczyt. Niestety nie ma czasu na zdjęcia i podziwianie widoków, za bardzo wieje i jest okropnie zimno, natychmiast się chowamy za kamienny mur, który pozwala nam sie w spokoju ubrać i przyodziać po 3 pary skarpet, wszelkiego rodzaju bandaże oraz owinąć sie śpiworem i karimatą. Byle by nie było tak zimno. Dopiero po chwili aklimatyzacji próbujemy wychylić się zza kamiennego muru i zobaczyć, że właśnie oto osiągnęliśmy Diablak – szczyt Babiej Góry. Zdjęcia robimy krótkimi seriami co kilka minut z powodu lodowatego wiatru wiejącego od Słowacji. I tak oto czekamy sobie na wschód słońca, czekamy, marzniemy i wciąż czekamy. Widok od południowej strony zatyka nam dech w piersiach i sprawia, że zapominamy o wietrze. Całe niebo między nami a Tatrami jest przykryte chmurami, iż zupełnie nie widać ziemi. Stoimy, patrzymy i milczymy z wrażenia. Tuż przed 6 wstaje słońce, mała chwila na zdjęcia. Uff nareszcie robi się ciepło, jednak nie na tyle by stać i się zachwycać. Po kilku minutach ruszamy w drogę szlakiem zielono-czerwonym, szkoda tracić czas, jako że przed nami cały dzień marszu. Po stosunkowo niedługiej chwili, trwającej 30min docieramy na Mała Babią Górę (1517 m. n.p.m.) i kontynuujemy swą wędrówkę mijając Przełęcz Jałowiecką skąd można iść dalej szlakiem w góre w stronę Mędralowej, który obchodzi Słowację lub po prostu mając dowód osobisty lub paszport, przejść przez Słowację i zaoszczędzić sobie ok 2h. Za Mędralową idziemy już tylko szlakiem czerwonym, wiodącym wzdłuż granicy, a który wydaje się momentami pusty i zarośnięty. Rzadko spotykamy jakichkolwiek turystów, tym bardziej idących z przeciwka. I tym sposobem po niecałych 8h docieramy do Przełęczy Glinne, czyli przejścia granicznego. Zarządzamy odpoczynek i w przygranicznym barze serwujemy sobie hot dogi, czekoladę oraz lody:-) Podczas tej chwili odpoczynku spotykamy 2 turystów idących z przeciwka od strony Zwardonia i Wielkiej Raczy w stronę Babiej Góry. Po krótkiej rozmowie rozchodzimy się i zmierzamy czerwonym szlakiem przez Las Suchowarski w stronę Hali Miziowej. Tak gdzieś w połowie drogi natykamy się na malutki strumyk w którym możemy się odświeżyć oraz uzupełnić zapasy płynów. Zbawienie. I w ten sposób po niecałych 2h od wyjścia docieramy na Hale Miziową. Stykamy się z elektrycznością i mamy możliwość zjedzenia czegoś ciepłego. Kolega ze zmęczenia zasypia w trawie pod schroniskiem i „pilnuje” bagaży, a ja dla odmiany w 15min (bez plecaka) wychodzę na Pilsko, skąd rozciąga się niesamowity widok począwszy od Babiej Góry, aż po Skrzyczne – teoretyczny cel naszej wyprawy. Podziwiam zachód słońca, robię kilka zdjęć i schodzę do schroniska zarządzić pobudkę, jako że jest jeszcze dość wcześnie (dopiero 21:) to wyruszamy jeszcze w stronę Rysianki. Latarki w rękach i w drogę. Idzie się całkiem przyjemnie, jest ciepło, księżyc w pełni oświetla nam drogę, tak że momentami zmniejszamy światło lamp, a wiatr lekko kładzie trawy na polanach. Tak sobie idąc mijamy Trzy Kopce. Gdy co jakiś czas wchodzimy w gęstszy las, jakoś tak naturalnie przyspieszamy tempa i unikamy postojów:-) Szczerze mówiąc momentami robi się troszkę nieprzyjemnie, szczególnie wtedy gdy las był na tyle gęsty, że przysłaniał nam nawet gwiaździste niebo. Po jakichś 3h wolnego generalnie marszu wychodząc zza zakrętu docieramy do schroniska na Rysiance i widzimy….że impreza w pełni:-) My jednak zmęczenie kładziemy się pod najbliższym drzewem na jednej pelerynie,a przykryci zaledwie jednym śpiworem i kurtką zasypiamy trzęsąc się z zimna. Stosunkowo wcześnie, tuż po 5 ledwo się podnosimy i postanawiamy iść dalej, w kierunku Węgierskiej Górki. Sił już niestety mniej niż pierwszego dnia, a nogi także nie te. Wolno bo wolno toczymy się czerwonym szlakiem, byle do przodu. Niestety z żalem trzeba przyznać, że ten odcinek nie jest zbyt dobrze oznaczony i momentami tracimy troszkę czasu na odnalezienie szlaku. Już ok 8 rano mijamy pierwsze zabudowania, jednak do Węgierskiej Górki docieramy dopiero o 11. Stopy mamy strasznie zbite, że każdy krok sprawia ból. Rezygnujemy z planu dojścia na Skrzyczne i idziemy już w stronę dworca pkp, skąd po niedługim oczekiwaniu wsiadamy w pociąg i wracamy do domu. Za rok powtórzymy wszystko, za dwa także….

Taką lub podobną wycieczkę polecam każdemu kto chcę pobyć kilka dni na łonie przyrody, w ciszy i spokoju. Jednak nie należy zapominać, że góry to nie to samo co spacer po lesie i nie wolno zapominać o ciepłej odzieży, nawet w lecie oraz zapasach jedzenia i picia.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.