Dzień 15: Juayua

Po śniadaniu Cesar zabiera nas na wycieczkę (25$) na plantację kawy. Poza mną jest jeszcze para Kanadyjczyków. Ładujemy się do starej Toyoty, którą Cesar ma jeszcze od dziadka. Veronique z Cesarem w środku, a ja z Maxime z tyłu na pace na stojąco. Podczas jazdy trzymamy się dachu i poruszamy temat bezsensowności podawania cen netto w Kanadzie i USA i doliczania napiwków.

Co się tyczy jednak plantacji to znajduje się ona na wysokości około 1400m n.p.m., gdzie panują bardzo dobre warunki do uprawy kawy. Cesar wprowadza nas we wszystkie tajniki uprawy krzewów począwszy od sadzenia po etap zbierania ziaren.

Następnie udajemy się do młyna, gdzie skupuje się ziarna od lokalnych producentów i poddaje obróbce czyli myje, zdejmuje skorupkę, wypala i sortuje.

Ostatnim etapem naszej wycieczki jest własnoręczne wypalanie kawy, które przeprowadzamy u Cesara. Po około 12-14 minutach w temperaturze dochodzącej do 200°C ziarna pękają i po chwili należy proces przerwać. Świeżo wypalone ziarna następnie mieli i zaparzamy z nich kawę, którą porównujemy z kawą z ziaren zmielonych dwa tygodnie wcześniej. Odczucia bardzo subiektywne.

Później z kolei na bazie dopracowanego wcześniej espresso Cesar uczy nas jak zrobić prawdziwe cappuccino, wyjaśnia dlaczego nie jest je wcale tak prosto zrobić i co ma do tego wszystkiego latte.
Oczywiście sami też ćwiczymy czego efektem jest na stole przeszło 15 filiżanek po różnych rodzajach kaw. Chyba szykuje się bezcenna noc.

Nie była to moja pierwsza wizyta na plantacji kawy, ponieważ w Laosie już miałem okazję się na takiej znaleźć jednak wycieczka z Cesarem zajęła nam blisko 5 godzin, podczas których ciągle dowiadywaliśmy się nowych rzeczy na temat uprawy, przetwarzania i picia kawy.

Po powrocie z wycieczki Maxime i Veronique jadą do Santa Ana, a my udajemy się na zwiedzanie okolicy co sprowadza nas do Laguna Verde – małego jeziorka położonego w lesie będącego lokalną atrakcją. Cesar zapytany przeze mnie o dojazd do tego miejsca odpowiedział, że powinno się udać zważywszy, że ostatnio nie padało wiele i droga powinna być przejezdna. Okazało się, że droga choć bita to jest w świetnym stanie i w porównaniu do niektórych odcinków w Gwatemali jest wręcz bez zarzutu.

W samym praktycznie miasteczku znajduje się mały wodospad, który mamy zamiar odwiedzić. Co prawda w przewodniku ostrzegają przed chodzeniem tam samodzielnie ze względu na zdarzające się napady ale to już chyba przeszłość. Samo dotarcie tam jest już ciekawe, ponieważ gdy kończy się droga trzeba wejść na teren elektrowni. Obcym wstęp wzbroniony, brama otwarta. Następnie ścieżką zejść jeszcze kilkaset metrów podczas gdy za krzakami po lewej stronie znajduje się wielki lej o pionowych ścianach, w którym zmieściłby się bez problemów kilkunastopiętrowy wieżowiec.

Na koniec dnia robimy jeszcze w miasteczku małe zakupy, spacerujemy po centrum, a ja korzystam z okazji i robię kilka zdjęć.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.